photo 1_zpsf71e6e78.png photo 2_zpsa04d1f5f.png photo 3_zps76d47384.png

wtorek, 30 lipca 2013

prosto z jagodami

Odświeżam stary przepis na proste ciasto biszkoptowe z owocami. Przez dodatek masła jest nieco bardziej wilgotne niż klasyczny biszkopt, a delikatny smak ciasta pozwala umieścić owoce na pierwszym planie. W nawet zapracowanym tygodniu można znaleźć 10 minut na przygotowanie, a następnego dnia cieszyć się domowym ciastem w pracy. 


Składniki na blach 26cm:
-5 jajek
-2/3 kostki masła lub margaryny
-szklanka cukru
-płaska łyżeczka proszku do pieczenia
-1,5 szklanki mąki pszennej
-0,5 szklanki mąki ziemniaczanej

-szklanka jagód

Piekarnik rozgrzewamy do 180 stopni. Masło roztapiamy i studzimy. Jajka rozdzielamy na białko i żółtko. Białka ubijamy ze szczyptą soli na sztywną pianę, powoli dosypujemy cukier, a po uzyskaniu błyszczącej piany dodajemy żółtka. Delikatnie przesiewamy mąki, proszek i mieszamy. Na koniec dodajemy masło, przelewamy do formy, a całość obsypujemy jagodami. Pieczemy ok 45 minut.



***
Nie sądziłam, że kiedyś to powiem, ale jak dobrze, że lipiec się już kończy! Mam nadzieję, że niedługo skończą się też upały, bo nie znoszę takiej pogody. W naszym mieszkanku temperatura potrafi osiągnąć 30 stopni, więc klimatyzacja w pracy jest naprawdę przyjemnością. 
W tym tygodniu spodziewamy się odwiedzin siostry L. z mężem, a potem to już będziemy szykować się na wakacje :)

piątek, 26 lipca 2013

lody nutellove

Rzadko kiedy jemy kanapki na słodko. Mamy miód od zaprzyjaźnionego pszczelarza, który świetnie pasuje do białego twarogu, znajdzie się też w lodówce słoiczek dobrego dżemu, ale nie znikają szybko, bo rzadko po nie sięgamy. Jeśli mam ochotę na nutellę to bardzo przepłacam kupując malutkie opakowanie wystarczające na jedną kanapkę. Wyjątek robimy w trakcie wyjazdów, wakacji etc. W chacie w górach, po wieczornym wejściu, na stole czekały na nas smakołyki. Byliśmy dość głodni, więc nutella została na sam koniec. A w trakcie rozmowy o czekoladowym kremie L. rzucił, że widział ostatnio lody nutellowe i chętnie by ich spróbował. 

Zbierałam się kilka dni, żeby znaleźć chwilę i je przygotować. Mimo, że nie ma dużo pracy przy nich, to jednak trzeba być obecnym i co pewien czas zajrzeć do zamrażalnika. Są intensywne, czekoladowo-orzechowe i bardzo słodkie. 



Składniki na ok 1l lodów:
- średni słoik nutelli (350g)
- niecałe 2 szklanki kremówki
- 2/3 szklanki mleka 3,2%

Wszystkie składniki mieszamy do połączenia się i chłodzimy. Schłodzone miksujemy kilka minut, przelewamy do pudełka na lody i mrozimy. Miksujemy co godzinę przez pierwsze 4-5 godzin, żeby lody napowietrzać i rozbijać kryształki lodu. Zajadamy ze smakiem :)


***
Jutro nie wstaję z łóżka. Będę spać i spać, bo po ostatnich dwóch tygodniach mam dość. Weekend w Warszawie był intensywny - dużo spraw, mało czasu, więc w niedzielę wieczorem byłam jeszcze bardziej zmęczona niż w tygodniu. Niestety jestem bardzo wrażliwa na wszelkie przemęczenia i zbyt małą ilość snu, więc teraz rezygnuję z większości planów weekendowych i odpoczywam. Zamierzam się też cieszyć chwilą spokoju w kuchni i wykorzystać kolejną sporą porcję jagód :)
2weeks!

środa, 24 lipca 2013

Korova Burger Bar

Od pewnego czasu czytałam recenzje różnych blogerów odwiedzających modne ostatnio burger bary i żałowałam, że u nas w Gliwicach takiego nie ma. Ku mojej radości jakiś czas temu dowiedziałam się, że mają powstać u nas aż dwa burger bary, które stawiają na jakość, a nie na ilość. Tym razem L. mocno się zainteresował, więc postanowiliśmy wybrać się we dwójkę.
Doczekałam się otwarcia w zeszłym tygodniu i stwierdziłam, że w najbliższej wolnej chwili się przejdziemy. Jak się okazało, nie było to takie proste, bo nie tylko ja z takim utęsknieniem czekałam na bar z burgerami. Fanpage na facebooku aż huczał i okazało się, że zainteresowanie jest tak duże, że czasem chłopaki zamykają wcześniej niż podają godziny otwarcia, bo się jedzenie kończy.
Pierwsza okazja do odwiedzin nadarzyła się w niedzielę po powrocie z Warszawy, ale stwierdziłam, że weekend to najgorsza możliwa pora. Przełożyliśmy wyjście na wtorek w ramach obiadu i postanowiliśmy skorzystać z pomysłu, który podsunęli na fb - zadzwonić wcześniej i zamówić burgery na konkretną godzinę.



13.10 - wychodzimy z pracy. Jeszcze tylko bankomat i będziemy na miejscu. Problem pojawia się, gdy wchodzimy na ulicę Kaczyniec i szukamy numeru 15. Są to okolice Rynku, intensywnie remontowane obecnie. Wejście zastawia wielka kopara i musimy poczekać aż przejedzie. Spotykamy przed wejściem jednego z panów pracujących, który mówi, że mają ogrom zamówień, ale na nasze stwierdzenie, że dzwoniliśmy rzuca, że to super i przeprasza, że się tak musimy przeciskać.
Wchodzimy do niewielkiego lokalu, dwa stoliki dla 3 osób i dwa blaty z kilkoma krzesłami barowymi. Czerń, biel i pomarańcz królują w wystroju. Za barem na czarnej tablicy jest rozpisane menu, ale jest trochę nieczytelne. O wiele lepiej sprawdzają się ulotki :)
Menu zawiera 10 pozycji (klasyczny, cheese, z bekonem, z plackami ziemniaczanymi, z guacamole, vege, z jajkiem, hawajski, sezonowy i vodka) - szczerze przyznam, że liczyłam na pomysłowość w trochę innym kierunku, ale Vodka Burger też brzmi nieźle ;)




Mówimy chłopakowi za barem, że dzwoniliśmy z zamówieniem na dwa cheeseburgery i siadamy na wysokich krzesłach. Po chwili obsługa wychodzi ponownie i zadaje jedno z najważniejszych pytań: "Jak ma być wysmażone mięso?". Oferuje także coś do picia i prosi o chwilę cierpliwości, bo to, że zamówiliśmy burgery na konkretną godzinę nie znaczy, że będą czekać gotowe. Potrzeba jeszcze 6-8 minut na przygotowanie.






Po chwili otrzymujemy dwie tacki (chyba fajne pudełka, które widziałam na zdjęciach na fb się skończyły) z dość sporym zawiniątkiem i frytkami z ziemniaków. W zestawie jest jeszcze coleslaw oraz sos czosnkowy (całość 18zł).
Jedzenie jest robione od podstaw - czuć, że w kanapce nie ma ketchupu, a jest sos pomidorowy. Bułki są wypiekane na miejscu, a w środku na sporym kawałku wołowiny rozpływa się cheddar. Burgery są naprawdę spore, więc bierzemy plastikowe sztućce, żeby się wspomóc. Dobre, naprawdę dobre. Frytki są ok, dobrze, że "domowe", ale ja akurat wolę ziemniaki pieczone w piekarniku niż frytkownicy.





Płacimy, jeszcze kilka szybkich zdjęć przy krzywym spojrzeniu L. i uciekamy. Wrócimy na pewno, bo dobre. Trochę mniej podoba mi się, że wentylacja słaba i czuć, że się smaży obok (czuję to potem także w mojej koszulce) i że podłoga niezamieciona.
Miejsce jest popularne, bo w trakcie naszej wizyty przychodzi jeszcze kilka osób, a w tym momencie nie da się wejść "z ulicy" ;) Po naszym powrocie wybierają się także koledzy z pracy. Wszystkim smakuje, ale jednak mało kto jest zadowolony z przesiąknięcia zapachem burgerów. Zgodnie stwierdziliśmy, że zamiast chodzić to zadzwonimy po bistro taxi z Korovy :) Następny będzie w wersji z bekonem.

A najczęstszym pytaniem od gości było: "O co chodzi z tą wódką?"


sobota, 20 lipca 2013

blueberry bread

Upiekłam kiedyś chlebek bananowy i stwierdziłam, że nie zrobię go już nigdy więcej. Wciąż są potrawy, nad którymi wiele osób się zachwyca, a ja mam problem, żeby przełknąć chociaż kęs. Należy do nich także uwielbiany przez wszystkich wyżej wspomniany chlebek.
Na szczęście udało mi się znaleźć alternatywę, i to całkiem przypadkiem. Jagody należą do owoców, które świetnie współgrają z każdym rodzajem ciasta. Tym razem miałam ochotę na połączenie jagód z ciastem drożdżowym. Piekłam późnym wieczorem, więc nie miałam czasu na lepienie jagodowych bułeczek. Rozwałkowałam placek, nałożyłam jagody, zawinęłam i upiekłam.


Składniki:
- 3 szklanki mąki
- 1 i 1/3 szklanki mleka
- 1/3 szklanki cukru
- 4 dag masła
- 2 - 3 dag drożdży
- 20 dag jagód

Masło podgrzewamy z mlekiem i czekamy aż się roztopi. Jeśli będzie za ciepłe - studzimy. Do dużej miski wsypujemy mąkę, cukier, kruszymy drożdże i dolewamy mleko z masłem. Wszystko zagniatamy przez 5 - 10 minut. Odstawiamy do wyrośnięcia na ok 1,5h. Rozwałkowujemy, wysypujemy umyte jagody i zawijamy. Wkładamy do formy i czekamy aż wyrośnie. Następnie pieczemy w 180 stopniach przez ok 40 minut.

***
Zaczynam trochę żyć jak robot. Wczoraj wieczorem stwierdziłam, że nie chce mi się iść dzisiaj do pracy...A przecież dzisiaj sobota :) Wyspaliśmy się i zaraz lecimy na dworzec, bo tym razem weekend spędzamy w Warszawie. Jak dobrze, że są bezpośrednie z Gliwic, za 25zł w jedną stronę (studenckie zniżki!) :D Zatem udanego czasu!

wtorek, 16 lipca 2013

na jagody, czyli prywata

Proszę o więcej takich weekendów! W piątek zaraz po pracy, czyli chwilę po 18-stej ruszyliśmy w drogę przy ulubionych piosenkach z samochodowych płyt. Na miejsce dojechaliśmy na szczęście po opadach deszczu, ale i tak czekało nas wejście na górę (do chaty jest dojazd tylko jeśli posiada się samochód 4x4) w mokrej trawie po kolana, prawie po ciemku i we mgle. Moi rodzice byli godzinę przed nami, więc nie musieliśmy otwierać i porządkować całej chaty.
Sobotę rozpoczęliśmy dość późno, ale chata idealnie sprzyja długiemu spaniu. Sprzyjała temu także pogoda za oknem - deszcz i 11 stopni. Większość dnia spędziliśmy odpoczywając i czytając. W ramach obiadu udało się zrobić grilla pod daszkiem, a na deser wsunęliśmy ciasto z poprzedniego postu. Niedziela łaskawie obdarzyła nas nieco wyższą temperaturą (16 stopni!) i promieniami słońca. Niewiele myśląc chwyciłyśmy z mamą bańkę oraz garnuszek i udałyśmy się na łąkę na jagody.
W tym roku owoców jest pełno! Tak jak przez ostatnie dwa lata jagody były niewielkie, było ich niedużo i często były wyczesywane przez zbieraczy zarobkowych, tak w tym roku naprawdę jest co zbierać. W ciągu dwóch godzin bez większego problemu uzbierałyśmy 3-4 litry. Z tego większość przyjechała ze mną do Gliwic :)

Nasze koszarawskie jagody smakują zupełnie inaczej niż te, które kupuję w sklepach w mieście. Są słodkie i dobrze wyrośnięte, a mi przywołują wspomnienia z dzieciństwa. A w drodze do krzaczków przechodzi się przez poziomkowe pole, które w cieplejsze dni pachnie poziomkami.

Aż żal było wracać wieczorem, ale wychodząc z windy miałam wrażenie, że nie było nas tydzień. Oj tak, dobrze odpoczęliśmy.

Pierwsza tura za nami :)







Skarby na strychu


Jak będziemy mieć miejsce, to przywiozę
i odrestauruję


Mam nadzieję, że wybaczycie mi niekulinarny wpis, ale chwilowo nie mam czym się pochwalić ;) Ale popołudniu coś wymyślę i będzie...jagodowo!


piątek, 12 lipca 2013

weekendowe kruche z budyniem i jagodami

Takie proste i klasyczne. Pachnie i smakuje latem. Przeplata kilka różnych smaków, bo nieco maślane, nieco kremowe i jagodowe. Słodkie i kwaskowate. Domowe.
Ochota na ciasto z jagodami chodziła za mną przez ostatnie pół roku ;) Kilka dni temu stwierdziłam, że muszę coś przygotować, ale miałam ochotę tylko na klasyczne smaki. Kruche z jagodami. Hmmm...ale może coś jeszcze dodać? Coś co zmieni nieco konsystencję? Bezę, a może budyń? Strzał w dziesiątkę!



Składniki na blachę 24cm:
-3 szklanki mąki
-kostka masła
-3 łyżki cukru pudru
-żółtko i jajko
-łyżka bądź dwie śmietany 18%

-3 łyżki cukru zwykłego

-400 ml mleka
-łyżka mąki pszennej
-łyżka ziemniaczanej
-3 żółtka
-5-6 łyżek cukru

-1/2 litra jagód

Mąkę siekamy z masłem, dodajemy pozostałe składniki i zagniatamy gładkie, elastyczne ciasto. Dzielimy na 2/3 i 1/3. Mniejszy kawałek wyrabiamy jeszcze ze zwykłym cukrem i chowamy do zamrażalnika. Większy do lodówki.
350ml mleka zagotowujemy z cukrem. Pozostałe miksujemy z żółtkami i mąkami, a następnie wlewamy do gotującego się mleka i mieszając czekamy aż zgęstnieje.
Piekarnik rozgrzewamy do 180 stopni, podpiekamy spód przez 5-8 minut, następnie nakładamy na niego budyń, jagody i ścieramy na tarce ciasto z zamrażalnika. Pieczemy ok 35-40 minut. Studzimy i podajemy, może być posypane cukrem pudrem, chociaż dodatek zwykłego cukru do górnej warstwy wg. mnie wystarcza.


***
Jeszcze chwila, chwileczka. Zaraz po pracy wsiadamy do zapakowanego samochodu i razem z moimi rodzicami i siostrą jedziemy do chaty w górach. Weekend ma być deszczowy, więc pewnie pół prześpię, a drugie pół spędzę z książką. Ale to dobrze, muszę odpocząć od komputera, bo zaczynam patrzeć na sprzęt z niechęcią.


Mieszkanie udało się ogarnąć pomimo zmęczenia. A potem ciasto i projekt. Teraz mam nowe wyzwanie.
Nazywa się Canon 50mm f/1.8, a pierwsze kroki widać na początku postu.

wtorek, 9 lipca 2013

mali-czeko, połączenie idealne

 Zaplanowałam tort na niedzielę na urodziny dziadka, ale okazało się, że restauracja i tego zabrania ze sobą zabrać. Tort miał być z malinami, musem czekoladowym i... nie zdradzę wszystkiego, bo wciąż zamierzam go upiec ;) Pozostała jednak ochota na połączenie malin i czekolady. Z pomocą mi przyszło nasze sobotnie poranne wyjście, śniadanie w mieście. Pałaszując kanapkę z pesto, mozzarellą, szynką suszoną i suszonymi pomidorami zobaczyłam w gablotce tartę z czekoladowym kremem i malinami. Doskonale wiedziałam za co się zabiorę po powrocie do domu.
Krem ma nieco musową konsystencję. Smakuje dobrze zaraz po przygotowaniu, ale jeszcze lepiej, jeśli wstawicie na kilka godzin do lodówki. Nie dałam dużo cukru, bo chodzi o intensywność czekolady połączoną z kwaskowatym smakiem malin. Przyznam, że wolę to połączenie od truskawek i czekolady.



Składniki na tartę 22-24cm:
-3/4 kostki masła
-niecałe 2 szklanki mąki
-4 łyżki cukru pudru
-2 łyżki śmietany
-2 tabliczki gorzkiej czekolady
-250 ml kremówki
-opakowanie mascarpone
-cukier puder do smaku
-ok 40-50 dag malin

Masło siekamy z mąką, a następnie zagniatamy ze śmietaną i cukrem pudrem na elastyczne ciasto. Chłodzimy w lodówce przez ok pół godziny. Następnie wykładamy nim formę, nakłuwamy i pieczemy ok 15 - 20 minut w 200 stopniach.

Czekoladę podgrzewamy razem z kremówką i chłodzimy. Mascarpone ucieramy z cukrem pudrem (na początek 2-3 łyżki, potem możecie dodać więcej), dolewamy masę czekoladową i miksujemy na gładką masę. Wylewamy na spód, dekorujemy malinami i chłodzimy.




***
Jak minął weekend? Kilka szczegółów już zdradziłam wcześniej ;) W sobotę musieliśmy się wyspać, a po pobudce stwierdziliśmy, że lodówka prawie pusta, więc idziemy wykorzystać wypełnioną kartę stałego klienta do Mięty. Był to chyba najciekawszy punkt dnia, bo potem sprzątanie, projekt, odpoczywanie ;) W niedzielę byliśmy zaproszeni do restauracji z okazji urodzin dziadka, a po powrocie wybraliśmy się na rolki. 

Wyzwanie na najbliższy czas? Zorganizowanie się tak, żeby mieć siły na sprzątanie mieszkania w tygodniu, bo jak spojrzałam w kalendarz to weekendy mamy zaplanowane do połowy września...

sobota, 6 lipca 2013

ziołowo-oliwkowe bułeczki

Czas biegnie bardzo szybko. Większość dnia spędzamy w pracy, bo projekt na ukończeniu i nadgodziny same się robią. Wiedziałam na co się piszę, ale i tak nie zmienia to faktu, że wracając do domu o 19 czy 20 jestem wymęczona, a wieczorami obowiązki domowe i kończenie projektów na uczelnię. Pobudka o 6.30, szybkie kanapki na śniadanie, jedzenie do pracy i jakoś leci.
Dlatego też wczoraj stwierdziłam, że wyjdę o bardziej sensownej porze (byłam w domu aż o 18) i wieczór przeznaczę dla siebie. Rzadko mi się to zdarza, ale lubię czasem po szybkim treningu zamknąć się w łazience, powyciągać różne peelingi, maseczki, bezbarwny bądź naturalny lakier do paznokci i poświęcić na pielęgnację nieco więcej czasu. A potem mój ulubiony dres, maliny i książka.

Lubię takie spokojniejsze chwile. Lubię także spędzać je w kuchni i przygotowywać smakołyki, które w dni pełne pośpiechu pozwalają cieszyć się smakiem domowej kuchni. Domowe pieczywo, co podkreślałam wiele razy, jest jedną z najsmaczniejszych rzeczy na świecie. Tym razem proste bułeczki z oliwkami oraz świeżymi ziołami. Podane z mozzarellą oraz doprawionymi pomidorami. 



Składniki na 4-5 bułek:
- 30-35 dag mąki
- 2 dag drożdży
- 1/2 łyżeczki cukru
- czubata łyżeczka soli
- 2 łyżki oliwy z oliwek
- 180-200 ml letniej wody

Mąkę przesiewamy do miski. Drożdże rozpuszczamy w 100ml letniej wody. Do mąki dodajemy pozostałe składniki, na końcu dolewając drożdże i pozostałą wodę - tutaj musicie wyczuć ciasto. Powinno być miękkie, elastyczne, ale nie lejące się. Ostawiamy do wyrośnięcia na 1-1,5 godziny. Następnie dodajemy pokrojone oliwki i posiekane zioła, wyrabiamy ciasto i formujemy bułeczki. Układamy w odstępach, zostawiamy na pół godziny do wyrośnięcia i pieczemy 20-25 minut w 200 stopniach.




poniedziałek, 1 lipca 2013

stir-fry z wołowiną i makaronem ryżowym

Rzadko kiedy sięgam po inne rodzaje mięsa niż drób. Owszem, czasem mam ochotę na schabowego, ale wołowinę jem tylko w wykonaniu mojej mamy lub dziadka. Szczerze mówiąc nie wiem z czego to wynika, może z przekonania, że wołowina to ciężkie w przygotowaniu mięso?
Postanowiłam zmierzyć się z tym przekonaniem i to w dość nietypowym stylu, bo sięgnęłam do kuchni inspirowanej smakami Azji. Makaron ryżowy, który po raz pierwszy zagościł w naszym jadłospisie, sos sojowy, odrobina limonki, imbir, papryczki chilli...Mieszanka niesamowitych smaków i aromatów połączona w prostym, szybkim, lekkim i smacznym daniu.

Gdybym powiedziała dziadkowi, że udziec wołowy przygotowywałam jakieś 2 minutki i był miękki, soczysty i rozpływający się w ustach to nigdy by mi nie uwierzył. Przecież wołowina musi dusić się długi czas w sosie na wolnym ogniu! Sekret tkwi w tym, żeby 1-2 godziny przed przygotowaniem schować mięso do zamrażalnika. Po wyjęciu bardzo cienko pokroić w poprzek włókien, a po doprowadzeniu do temperatury pokojowej krótko smażyć na mocno rozgrzanej patelni.
Przepis znalazłam na Kwestia Smaku i na pewno będę do niego wracać. Zmieniłam nieco proporcje, bo jesteśmy z L. większymi łakomczuchami niż autorka przewidziała ;)


Składniki na 2 porcje:
- 300g wołowiny (ja wybrałam udziec)
- makaron ryżowy (100g suchych cienkich nitek, ale tutaj nie sugerujcie się moją ilością, bo dużo zalezy od makaronu)
- 2 łyżeczki drobno startego imbiru
- 2 - 3 ząbki czosnku
- 3 cebulki dymki
- czerwona papryka
- opcjonalnie - kawałek papryczki chili (ilość do smaku, im papryczka mniejsza tym ostrzejsza)
- 2 łyżki oleju
- 3 łyżki sosu sojowego
- 1 łyżeczka cukru

- limonka

Najpierw najlepiej przygotować sobie wszystkie składniki. Danie robi się tak szybko, że jeśli będziemy chcieli coś kroić w trakcie to możemy resztę po prostu przypalić ;)
Imbir ścieramy, czosnek przeciskam. Papryki, mięso i dymki kroimy na cienkie paseczki. Sos sojowy mieszamy z cukrem, a makaron ryżowy gotujemy wg opisu na opakowaniu.
W woku mocno rozgrzewamy łyżkę oleju i smażymy imbir razem z przeciśniętym czosnkiem. Po chwili dodajemy drugą łyżkę oleju, wrzucamy słodką paprykę oraz białe części dymki. Smażymy przez ok minutę - dwie. Dodajemy mięso i smażymy krótko, tylko po to, żeby zmieniło kolor na szaro-brązowy. Zmniejszamy ogień, dodajemy chilli, makaron ryżowy i smażymy mieszając przez kolejną minutę, dwie. Wlać sos sojowy, dodać szczypiorek, wymieszać i zestawić z ognia. Na koniec skropić sokiem z 1/4 limonki i podawać.


Dialog przy kasie:
"A co to za korzeń?"
"To imbir."
"A co z tego można dobrego zrobić?"
"Jeśli pan chce, to nawet ciastka."
"A pani co zrobi?"

"Makaron ryżowy z wołowiną i papryką. I mnóstwem przypraw."
"Wow. Niektórym facetom to można pozazdrościć."




***
Przyszedł lipiec, a pogoda zwariowała. W ostatni czerwcowy dzień do kościoła szłam w grubym swetrze i jesiennych butach. Oczywiście z parasolem ;) 
Na szczęście nie cały weekend był taki brzydki. W sobotę udało się wyskoczyć na rolki, a w trakcie spotkania z Alą słoneczko mocno przygrzewało. 
W tym tygodniu u babci będzie Mała K., a ja niestety nie będę mieć dużo czasu na odwiedziny i zabawy. Mam nadzieję, że mimo tego będzie fajnie ;)